2007/08/30

Mazury/ Warmia/ Wschodnie Pomorze 18-26.08.2007


Trasa:
[pociąg] Żory-> Pszczyna-> Warszawa-> Czerwonka-> Mikołajki
[rower] Mikołajki-> Orzysz-> Giżycko-> Węgorzewo-> Bartoszyce-> Braniewo-> Frombork-> Tolkmicko-> Krynica Morska-> Piaski-> Krynica Morska-> Gdańsk
[pociąg] Gdańsk-> Wrocław-> Żory

Była to moja pierwsza kilkudniowa wyprawa rowerowa, której inicjatorem był Tomek (tomszop.blogspot.com). Początkowo nie byłam zbytnio chętna, lecz kilka dni przed wyjazdem spontanicznie postanowiłam, że pojadę, ale nie będę w niej uczestniczyła do samego końca (stało się oczywiście inaczej). W celu ograniczenia kosztów zabrałam ze sobą rower (typu miejskiego) mojej mamy, gdyż jako jedyny z dostępnych posiadał tylni bagażnik, na który można było zapakować sakwę. Jak się później okazało, nie było to dobrym pomysłem, gdyż po drodze trochę się "rozklekotał"- bagażnik miał mało stabilne mocowanie, które pod ciężarem sakwy i na mazurskich wertepach opadał na błotnik, który ocierając się o oponę hamował i hałasował przeszkadzając mi w dalszej jeździe...

Dzień 1-2 
Pierwszy pociąg miał nas zawieźć z Żor do Pszczyny. Podczas wsiadania zdaliśmy sobie sprawę, że wnieść zapakowany rower do pociągu, to nie takie hop- siup. W Pszczynie konduktor pogonił nas na tyły i dosłownie w ostatnim momencie wyrobiliśmy się z pakowaniem rowerów. Na szczęście było pusto, więc mogliśmy rozwalić się w całym osobowym wagonie, który planowo podążał do Czerwonki na Mazurach. Około trzeciej w nocy, wybudzeni usłyszeliśmy jakieś zamieszanie na warszawskim dworcu (chyba wschodnim), więc wpółprzytomni pytamy się co się dzieje... Okazało się, że kilka wagonów (w tym nasz) odpinają i nie jadą w dalszą drogę. W pośpiechu wybiegliśmy z rowerami na peron w poszukiwaniu wolnych miejsc. Było ciężko coś znaleźć, a pociąg miał za chwilę odjeżdżać, więc weszliśmy do pierwszego lepszego wagonu, który był zapchany ludźmi jadącymi na festiwal do Ostródy. Było ciasno, ale jakimś cudem udało nam się wypatrzeć miejsca siedzące. Niedługo po odjeździe mieliśmy okazję podziwiać z pociągu piękny wschód słońca. 

Rano dojechaliśmy do Czerwonki, ale było dość dużo czasu do przyjazdu następnego pociągu, więc urządziliśmy sobie śniadanie i "zwiedzanie" okolic.
Do naszego celu (Mikołajek) jechał luksusowy, oczywiście jak na polskie warunki, pociąg z Niemiec. Wewnątrz były specjalne stojaki na rowery, a my mogliśmy wygodnie rozsiąść się w pustym przedziale. Po przyjeździe umyliśmy się i pokręciliśmy się trochę po okolicy, nie wiedząc za bardzo w którą stronę pojechać dalej. Wybraliśmy wąską ścieżkę wzdłuż Jeziora Mikołajskiego, która nagle skończyła się wysokim ogrodzeniem... Po konsultacji z informacją turystyczną postanowiliśmy pojechać zwykłą, asfaltową drogą, chociaż nie wiedzieliśmy dokąd nas poprowadzi. Po pewnym czasie droga asfaltowa zaczęła zanikać, aż w końcu brnęliśmy po kamiennej dróżce przez las. Podjechaliśmy nad Śniardwy, lecz miejsce było trochę podmokłe i mało interesujące. Zjedliśmy coś i pojechaliśmy dalej. Dojechaliśmy do pola namiotowego, które wyglądało bardziej przekonująco, a do tego była mini plaża, molo  i nawet ludzie. Właśnie tam postanowiliśmy się rozbić. W środku nocy obudziła nas ulewa i woda, która dostała się do wnętrza namiotów. Szybko zdecydowaliśmy przenieść się do pobliskiej, opuszczonej stajni, która dla innych ludzi i zwierząt była ubikacją, a dla szczurów domem. Poza tym wyglądała jak z horroru "Egzorcyzmy Emily Rose". Do rana przesiedzieliśmy w trójkę na jednej karimacie...





Dzień 3
Rano spakowaliśmy mokre rzeczy i wyruszyliśmy w trasę. W Giżycku zatrzymaliśmy się nad Jeziorem Niegocin i wysuszyliśmy namioty, a chłopcy wykąpali się w lodowatej wodzie.

 Dalej nie chciało się ruszać, ale pojechaliśmy- bo nie mieliśmy innego wyjścia. Po drodze nabyliśmy folię w sklepie malarskim w celu zabezpieczenia namiotów przed następnymi, nieprzyjemnymi niespodziankami ze strony pogody. W Węgorzewie chwilę odpoczęliśmy, a następnie ruszyliśmy gdzieś przez pola. Po drodze w pensjonacie zapytaliśmy, czy moglibyśmy wziąć prysznic. Problemu nie było i nawet nie musieliśmy nic płacić. Pojechaliśmy dalej (ja z ręcznikiem na głowie) i dotarliśmy w ciemnościach leśnych do pola namiotowego nad Jeziorem Mamry, gdzie przy brzegu stało pełno jachtów. Tym razem rozłożyliśmy tylko jeden namiot, profilaktycznie przykryliśmy go folią malarską i poszliśmy spać. 


Dzień 4
Rano miałam niemiłą niespodziankę, gdyż jako poduszkę podłożyłam sobie plecak pod głowę, w którym było piwo (o czym zapomniałam), a po przebudzeniu zastałam tam tylko  pustą puszkę i mokre mapy o zapachu chmielowym.

Byliśmy już u szczytu Krainy Wielkich Jezior Mazurskich, więc zaczęliśmy zmierzać w stronę Wschodniego Pomorza Bałtyckiego. Jako dzisiejszy cel wyznaczyliśmy sobie warmińskie miasto Bartoszyce. Gdzieś po drodze mieliśmy do czynienia ze strażą graniczną, która pytała informacyjnie, gdzie jedziemy, gdyż byliśmy kilka bądź kilkanaście kilometrów od granicy z Rosją. W Bartoszycach raczej nie mieliśmy szans rozbić namiotu, więc wyjechaliśmy za miasto. Po drodze pytaliśmy się w gospodarstwie, czy nas przenocują, ale niestety odmówili (z powodu psa puszczanego na noc). Na szczęście w następnym, typowo poPRLowskim skansenie socjalizmu udało się ;). Gospodarze byli przyjaźnie nastawieni, proponowali herbatę oraz posiłek, pozwolili umyć się i dali nam siano pod namiot:).

Dzień 5
Rano powitały nas krowy, które były bardzo zaciekawione naszą obecnością, przyglądały się, podchodziły i obwąchiwały... Zaczęliśmy zmierzać w stronę Bałtyku. Do Fromborka dojechaliśmy wieczorem i nie wypływało już nic o tej porze do Krynicy Morskiej. Okazało się też, że cena rejsu jest dużo droższa niż początkowo przypuszczaliśmy. Polecono nam Tolkmicko, które znajdowało się jakieś 20 km dalej. Ja tego dnia miałam już wszystkiego dość, ale że nie miałam nic do gadania- pojechaliśmy dalej ;). Na miejscu udało nam się załatwić transport na drugi brzeg Zalewu Wiślanego żaglówką za 10 zł od osoby na następny dzień. Zrobiło się ciemno, więc mieliśmy problem z szukaniem miejsca noclegowego. Zatrzymaliśmy się na polu namiotowym za czyimś domem, gdzie do dyspozycji mieliśmy prysznic i kuchenkę.



Dzień 6
Rano wypłynęliśmy do Krynicy. Pogoda była piękna, a gdzieś w oddali widzieliśmy statek, którym początkowo planowaliśmy się tam przedostać. Krynica okazała się bardzo droga i zatłoczona, więc pojechaliśmy do miejsca najdalej wysuniętego na wschód, na Mierzei Wiślanej (po polskiej stronie)- Nowej Karczmy (ew. Piaski). Tutaj turystów na szczęście nie było wielu, jeden sklepik, dwa pola namiotowe i kilka domków. Pojechaliśmy po betonowych płytach nad Bałtyk, gdzie na plaży rozbiliśmy namiot. Gdyby nie drzewa, z pewnością bez problemu można by zobaczyć zarówno wybrzeże Bałtyku jak i Zalewu Wiślanego.


Dzień 7
Ten upalny dzień przesiedzieliśmy na plaży praktycznie nic nie robiąc. Na zewnątrz było duszno i nieprzyjemnie ciepło, a w namiocie jeszcze gorzej. W ciągu dnia na plaży zebrało się kilku amatorów wylegiwania się brzuchem do góry, lecz na szczęście nie było zbyt tłoczno. Małym ratunkiem był dla nas namiot "Tyskie", w którym można było napić się piwa, najeść się odpadów morskich i plażowych, ale co najważniejsze- schronić się w cieniu przed słońcem.



Dzień 8-9
Rano wyjechaliśmy w kierunku Gdańska. Drogę przebyliśmy z łatwością, a przez Wisłę przeprawiliśmy się promem (udało nam się wybić Tomkowi z głowy pomysł o nadrabianiu 30 km drogi, by zaoszczędzić parę złotych ;)).

Wieczorem wyjechaliśmy zmęczeni do domu. Nad ranem mieliśmy przesiadkę we Wrocławiu, a kilka godzin później dotarliśmy już do Żor.


Zdjęcia: Tomek Szopa -> tomszop.blogspot.com